Zdarzają się też takie
chwile, kiedy mam wrażenie, że nadmiar "wrażeń" mnie przerasta.
Kilka tygodni temu jeden liść od losu, wiadomość na temat zdrowia, ale ok. już
się z tym pogodziłam i stwierdziłam, że będzie dobrze - nie minął miesiąc, a tu
następny liść...
Wierzę, że
można się nauczyć optymizmu, czy zdrowego realizmu pomimo uwarunkowań
wyniesionych z domu, można się nauczyć radzić sobie i trzymać fason mimo
przeciwności. Sama uważam się za osobę silną, wrażliwą, ale silną! z niejednego
życiowego dołka wyszłam, pozbierałam się, dałam radę. Czasami tylko… jak
się trafi nowa „niespodziewajka” /czyt. taka jak dzisiaj/ mam ochotę pierdolnąć
ręką w ścianę i krzyczeć kuuuurwaa! Dobrze, że mój wkurw nie trwa długo. Co by
na to sąsiedzi powiedzieli...
W pierwszym momencie problem mnie paraliżuje, mam ochotę zwinąć się w kłębek,
ryczeć w kącie i szukać rycerza, który mnie osłoni swą srebrną tarczą,
ale później podnoszę głowę, zagryzam zęby, pokazuję przeciwnościom mojego
FUCKA i działam, szukam pozytywów, nie łamie się. Pieprzyć przeciwności,
pieprzyć je, robić swoje, układać życie po swojemu. Wierzyć w siebie, w to że
dorastamy do wymagań jakie stawia życie. To jest ważne.