poniedziałek, 29 grudnia 2014

PIERWSZE ŚWIĘTA NA WEGANIE - łatwiejsze niż myślisz

    W tym roku zaliczyłam swoje pierwsze całkowicie wegańskie święta i było to łatwiejsze niż myślałam. Jarałam się tym jak głupia. Szukałam przepisów, inspiracji i miksowałam to wszystko w swojej głowie. Startery "Otwartych Klatek" i e-booki "Empatii" znacznie ułatwiły mi życie. Pomocą służyli także ulubieni wegańscy blogerzy.

    Niczego gotowego nie kupowałam, wszystko z rodzicami robiliśmy sami. Na stole oprócz niewegańskich potraw, które jadła moja rodzina, znalazło się kilka całkiem „dziewiczych”, wegańskich smaków m.in. „seleryba”. Moja rodzina jest bardzo mięsożerna, a mama z wykształcenia jest rzeźnikiem-masarzem /nie pracuję w zawodzie, ale widziała jak wygląda ubój/. Mimo to całkowicie akceptuje moje życiowe wybory. Nie indoktrynujemy się nawzajem, po prostu rozmawiamy. Podzieliłam się gotowaniem i pieczeniem z rodziną. A potem to już gładko poszło. Czas przed świętami spędzałam głównie w kuchni, czyli tak jak lubię najbardziej. Pierwszy raz piekłam też wegański, bezglutenowy pasztet. Pasztet wyszedł pyszny, mój mięsożerny brat powiedział, że smakuję jak "mięso" i że mam iść w stronę pieczenia, bo mi dobrze idzie. Z jego zdaniem bardzo się liczę, więc tym bardziej jest mi miło.



Przed świętami  dzwonię do domu
Ja – Cześć mamo, czy mogłabyś zrobić w tym roku jakieś ciasto bez jajek?
Mama – hmm… jak to?
Ja – No, bo ja bym chciała bez jajek…
Mama – Myślałam, że jesz jajka, chyba mówiłaś, że czasami będziesz jeść…
Ja – /sekunda ciszy/ Kłamałam…
Mama – Aha /śmieje się/ ok. no to ściągnij mi jakiś przepis to zrobię, albo o! weź mi powiedz, o co chodzi z tym agarem ;) albo Ty zrób jakieś ciacha, a ja zrobię pierogi itp.

W menu dla mnie w tym roku znalazły się m.in.
1. Pasztet z bakłażana, zielonej papryki, pieczarek, szalotek i kaszy jaglanej,
2. Ciasto Brownie "Jadłonomiowe",
3. Ciasto bananowe z cynamonem i wanilią + bita śmietana kokosowa,
4. Seleryba /seler w glonach nori, panierowany i smażony/,
5. Sałatka jarzynowa "klasyczna" z sojonezem i Panem Tofu,
6. Boczniaki ostrygowate w chrzanowej panierce,
7. Barszcz z uszkami,
8. Pierogi z kapustą i grzybami,
9. Pan Tofu po grecku 


 Aha i żeby nie było sałatkę robiłam z tatą, pierogi, uszka i barszcz produkowała mama, reszta "made by" Mały głodomor i żadnego lenistwa i kupowania gotowców. 

Boczniaki ostrygowate w chrzanowej panierce.
Mamine pierogi z kapustą i grzybami, podsmażone tak jak lubię.
Pasztet z bakłażana, zielonej papryki i kaszy jaglanej z pieczarkami i szalotkami. Gluten free. Mniam!
Maminy barszcz z uszkami i kompot z suszu. Mistrzostwo świata.
i Brownie wyszło z pieca.
    Później rozmawialiśmy też o hodowli zwierząt na futra i o GMO czyli „tradycyjne” Polaków rozmowy przy wigilijnym stole ;).  Dostałam wegańskie kosmetyki, piękną czapkę z akrylu "made by" Wredny smok i Pin-upowy zeszyt. Gęba się cieszyła.

Rozmowy przy stole 
Mama/Tato – Nie mogłaś zostać już przy tym wegetarianizmie?
Ja – Nie, nie mogłam.
Mama – Dlaczego? przecież to będzie trudne /zmartwiona/
Ja – Bo… /i tu podałam kilka powodów dlaczego obchodzą mnie realia związane z przemysłową hodowlą zwierząt. Wyjaśniałam, że jeśli świat tak funkcjonuje, to nie znaczy że mam się z tym zgadzać i dlaczego dzięki weganizmowi wyrażam swój sprzeciw/ poza tym obecnie jest tyle źródeł informacji do których można sięgnąć, że to wcale nie jest dla mnie trudne.
Mama – Ok. w porządku, rozumiem. Jeśli tylko będziesz to robić w głową, to w porządku.
Tato – Mmmm... no, ok... /wgryzając się w ciasto bananowe z bitą śmietaną koko/

   Dieta roślinna i weganizm nie sa takie trudne jak się wydaje, wymagają trochę "rozkminy" tematu, ale jest to do ogarnięcia.  Przydaje się jednak posiadanie takiego "magicznego narzędzia" jakim jest... umiejętność czytania ;).  Niczego sobie twardo nie narzucam, nie wiem czy będę w 100 % vegan na dłuższą metę, ale chce spróbować być jak najbliżej "zielonej" granicy. Każde ograniczenie czy to spożycia mięsa, czy mięsa i nabiału w praktyce poprawia los zwierząt. :)


poniedziałek, 24 listopada 2014

Czerwona soczewica i papryka - idealna para do jesiennej zupy

Ostatnio Wredny smok przyniósł mi pyszną zupkę, zainspirowałam się i powstała pyszna, rozgrzewająca i kolorowa zupa idealna na chłodne, jesienne dni. Połączenie papryki i soczewicy bardzo mi zasmakowało więc zupa wchodzi na stałe do menu.

Składniki:
  Opakowanie czerwonej soczewicy 200 g
  6 małych marchewek 
  1 żółta i 1 czerwona papryka
  1 cebula
  Garść cukinii pociętej w paski 
  Kawałek selera 
  2 duże ziemniaki
  1 mała pietruszka
  1 mały por 
  Łyżka oleju rzepakowego
  2 kostki bulionu warzywnego bio albo innego
Łyżeczka koncentratu pomidorowego, dla koloru /opcjonalnie/
  Przyprawy: słodka papryka, pieprz kajeński, sól morska lub himalajska różowa, sos sojowy /opcjonalnie/

Warzywa: marchewki, paprykę, cukinię i cebulę kroimy w paski, albo w julienkę jak to mówi Pascal ;). Wrzucamy do garnka z wodą i dwiema kostkami bulionowymi. Po drodze wsypujemy: sól,  słodką czerwona paprykę, nie żałujemy jej sobie i pieprz kajeński /tu uwaga: ma być szczypta, co by gościom twarzy nie wykręciło... no chyba, że nam oto chodzi/. Dodajemy łyżkę oleju. Gotujemy ok. 20 min. Wrzucamy ziemniaki pokrojone w kostkę i gotujemy 5 minut, wsypujemy soczewicę i gotujemy całość 15-20 min, aby  nie rozgotować. Wyłączamy gaz: ostro się hamujemy, żeby z łakomstwa nie poparzyć ozora i czekamy, aż trochę przestygnie. Zapraszamy znajomych i łakomie zajadamy.

Smacznego K.

środa, 12 listopada 2014

kto i co najlepiej podnosi mi poziom endorfin

   Jadę sobie tramwajem i czuję że mnie łapie jakąś jesienna chandra, a tu SMSiak od moich wariatek. Zaprosiły mnie na późny obiad i mimo, że same nie są wege, ani tym bardziej wegan zrobiły mi wegańskie żarcie. Na obiados "przegrzebki" z sosem z białego wina i mleka koko i kaparami, a na deser, co prawda nie wegańskie, ale za to bezglutenowe ciasto pomarańczowo migdałowe. Postaram się niedługo zweganizowac ten przepis zobaczymy czy mi wyjdzie…

   Pogoda jaka jest każdy widzi, lubię jesień, ale musze się pilnować żeby za dużo nie rozkminiać i nie wpadać w ten „nieśmieszny” nastrój. Niezawodnymi sposobami na podniesienie poziomu endorfin są przyjaciele m.in. moje małpy z Krzyków, albo w tym przypadku moje wariatki z Daszyńskiego. Aby przetrwać ponure pory roku trzeba sobie znaleźć jakieś sposoby na doładowanie akumulatorów: spędzać jak najwięcej czasu z bliskimi ludźmi, dużo czytać, oglądać, chodzić na spacery, albo /w moim przypadku działa najlepiej/ na taniec. Każdy ma cos takiego, wystarczy się zastanowić co nas „podnosi”, myślę, że bez trudu można wymienić przynajmniej 5 takich „baterii”:

1.    Przyjaciele – małpy, wariatki i inne śmieszne stwory
2.    „Biesiadowanie” /jedzenie - najlepiej wegańskie, pogaduchy, śmiech/
3.    Spacery
4.    Głaskanie futer
5.    Taniec, ruch
6.    Czekolada „maj low” ;)

"przegrzebki" najlepiej smakują posypane świeżo zmielonym pieprzem

Gosia i Doris. Omnomnom :)

mistrz kuchni poleca, czyli "przegrzebki" w wykonaniu Gosi :)

przepis dla mnie "po polsku" :P

ciacho pomarańczowo migdałowe
Prezent od Doris, która w ostatni weekend eksplorowała łódzkie knajpy, opuszczone fabryki włókiennicze i odwiedziła też sklep firmowy "Pan tu nie stał".

 Pozdrawiam ciepło K.


wtorek, 4 listopada 2014

KOSMETYCZKA Cruelty Free

   Jakiś czas temu przyjechała z Niemiec moja przyjaciółka Aga i przywiozła mi po raz kolejny do wypróbowania wegańskie kosmetyki Alverde /tusz, puder płynie i puder mineralny sypki/ i pomyślałam sobie, że napisze kilka słów o tym co mam w kosmetyczce, co się sprawdza i jest wegańskie, a czego radziłabym unikać. Ciągle szukam kosmetyków o wegańskim składzie, niedawno odkryłam na stronie Essence, że niektóre z ich tuszy mają wegański skład, upewniałam się u Marty z Kocich uszu i się trochę jaram, bo są po prostu tanie. 

   Z tym wegańskim stylem życia to trochę jest tak, że czasem trzeba trochę poszperać, poszukać, zasięgnąć języka i okazuje się że na rynku dostępnych jest wiele alternatyw i możemy śmiało znaleźć coś dla siebie co będzie nie testowane na zwierzętach, bez żadnych odzwierzęcych składników i jeszcze niedrogie. A dlaczego to "nie testowanie" jest dla mnie takie ważne? Nie każdy do końca zdaje sobie sprawę, że tuszu do rzęs nie testuje się malując króliczkowi oczy, pasty do zębów myjąc małpie zęby i szamponu do włosów myjąc zwierzęciu w uroczej atmosferze sierść... Testy na zwierzętach w dzisiejszych czasach, kiedy mamy inne alternatywne opcje testowania, to "zwyczajny" sadyzm. Więc szukam alternatyw i unikam testowańców.

   Poniżej zamieszczam kilka sprawdzonych na sobie kosmetyków. W niektórych się zakochałam, ale jest też jeden kosmetyczny bubel. Kosmetyki Alverde można kupić w internetowym sklepie Drogeria Niemiecka, a tusze Essence są dostępne w sieci Superpharm.






Moja nowa miłość zawiera m.in. olej z pestek moreli. Pozwala osiągnąć efekt lekkiego naturalnego makijażu bez efektu maski. Jeśli oczekujemy większego krycia to musimy sięgnąć po podkład Gosh.









Uzupełnia podkład opisany powyżej, ma przyjemny kwiatowy zapach. Można go stosować samodzielnie.




 Fajny lekki i kryjący podkład, świetnie tuszuje szystkie zaczerwienienia i długo się trzyma. Dostępny w normalnych drogeriach.





Pozwala na osiągnięcie naturalnego efektu, rzęsy wymagają rozczesania. Bez szału.




 Za niecałe 10 złotych można pogrubić i wydłużyć rzęsy i osiągnąć znacznie lepszy efekt niż tuszem powyżej. Pewnie jeszcze nie raz go kupię.




Ma fajny ziołowy zapach i na tym jego plusy niestety się kończą. Po dwóch godzinach wyglądam jak miś panda z tuszem pod oczami. Powinien się nazywać antitalent :P
 


A dla niewtajemniczonych
mały przykład procederu wiwisekcji, którego NIE musimy wspierać. 



   Będę szukać jeszcze jakiegoś fajnego wegańskiego różu albo pudru w kulkach i cały czas szukam lakieru do włosów. Alverde ma naprawdę fajną kolorówkę, ale z dostępnością w Polsce jest problem, bo po prostu nie ma sklepów stacjonarnych, w których możemy to kupić, a nie każdy ma Agę, która robi takie prezenty, albo chce zamawiac przez neta, więc mam nadzieję, że uda się coś wyszperać u naszych rodzimych producentów. 

   Nadal eksperymentuję z farbami do włosów, żeby znaleźć upragnioną rudość i żeby było wegańsko, a przynajmniej bez testowania na zwierzętach, może niedługo coś o tym napiszę. Póki co zachęcam wszystkich do chodzenia na zakupy z listą nietestowanych produktów i rozkminianie, które są całkowicie wegańskie. Nie wspierajmy okrucieństwa.

Pozdrawiam K.

wtorek, 21 października 2014

POKONANIE POTWORA i WEGAŃSKIE WARSZTATY czyli o tym jak czasami wszystko się układa :)

   Jakiś czas temu pisałam o tym jak mi się świat wali na głowę, ale spinam dupę i się nie poddaję. Nie było łatwo wytrwać w tym byciu „twardzielem”.  Co innego jeśli nam się zwala jeden problem, a co innego gdy nadwyrężeń jest więcej. Dałam radę i po raz kolejny utwierdziłam się w tym, że życie jest trochę popapraną sinusoidą i żeby o tym nigdy nie zapominać. Jeśli przez dłuższy czas jest naprawdę źle to trzeba pamiętać, że nie będzie tak zawsze… i nie można się poddawać.
   Niedawno udało mi się rozwiązać jeden poważny problem, przez który od kilku miesięcy miałam wrażenie jakbym żyła pod wodą… Na wiosnę dowiedziałam się, że miasto Wrocław szykuję przeciwko mnie pozew, ponieważ ktoś inny narobił potwornych długów, a ja dla takiej windykacji jako osoba ze stałym, pewnym dochodem, byłam łatwym celem. Najważniejsze w takiej podbramkowej sytuacji to po pierwszym wkurwie trzeba trochę ochłonąć i się zastanowić jak można rozwiązać problem, w tym przypadku padło na wybór darmowej porady prawnej. We Wrocławiu jest kilka miejsc, w których dyżurują darmowi prawnicy m.in. przy ulicy Szajnochy /Biuro Porad Obywatelskich/. Polecam wszystkim, którzy znaleźli się w podbramkowej sytuacji i nie wiedzą co robić. Najgorsze co można zrobić to się poddać,  nie znając swoich praw i możliwości rozwiązania problemu. Nikt nie jest alfą i omegą, czasem trzeba wyciągnąć rękę po pomoc. Opłaciło się postąpiłam zgodnie z tym co poradziła mi prawniczka, kilka miesięcy zajęło mi żeby pozbierać potrzebne dokumenty. Znaleźli się dobrzy ludzie, którzy mi w tym czasie pomogli i udało się.
   Teraz trochę czuję się jakby mi ktoś rozwiązał pętle z szyi, mogę oddychać i spać spokojnie. I nawet nie chce myśleć jak wyglądałoby moje życie gdybym się załamała tą sytuacją i zaczęła spłacać tę horrendalną kwotę. Brrrrr :P

Moje życie w moich rękach ;)
    Jakby tego było mało udało mi się /wspominałam o tym na fanpejdżu/ zorganizować wegańskie warsztaty kulinarne u siebie w pracy. Inicjatywa została przemycona przy okazji dużego projektu kulturalnego zwanego Senioraliami /obchody dnia seniora/, które są organizowane we Wrocławiu przez kilka instytucji, jest to duża i chętnie odwiedzana przez osoby starsze impreza. Sam warsztat okazał się strzałem w przysłowiową 10tkę. Zapisało się około 30 osób. Strasznie mi zależało żeby zainteresować weganizmem tę grupę wiekową, żeby posłuchali o takim stylu życia od osób, które żyją tak na co dzień i zajmują się profesjonalnie gotowaniem i przekonali się że nie jest to takie dziwne jak sądzą.
   Na początku warsztatu prowadzące – szefowe Latającej kuchni musiały przebić się trochę przez zakorzenione stereotypy, usłyszały nawet pytania o poziom hemoglobiny. Poradziły sobie świetnie, z uśmiechem na ustach i spokojem wyjaśniały wszelkie niejasności, gotowały dania pełne aromatycznych przypraw. Zapach tak się roznosił, że pachniało już przy wejściu na korytarz, przy windzie. Niespodzianką tych warsztatów był poczęstunek, oprócz samego pokazu gotowania, przyrządzania, past, dipów, sals, bułek, sałatek i curry uczestnicy mogli skosztować wegańskich potraw. Sam temat wzbudził naprawdę spore zainteresowanie, notowano przepisy i zachwycano się smakiem potraw. I pomimo, że oczywiście nie liczę na to że uczestnicy przejdą na weganizm, to może dzięki temu spojrzą łaskawszym okiem na styl życia swoich dzieci, wnuków czy znajomych i przemycą czasem jakąś wegańską salsę na swój stół. Było pysznie! Życie jest pyszne. :)

przygotowania do warsztatów
bezglutenowe bułki z własnego wypieku i mnóstwo zdrowej surowizny

salsa śliwkowa, hummus, twarożek ze słonecznika, pasta z zielonego groszku, kiełki i słonecznik
Tabouleh z kaszy bulgur ze świeżą miętą
trzy szefowe kuchni z humorem odkrywają przed uczestnikami tajniki kuchni roślinnej
salsa śliwkowa w trakcie przygotowania
warzywne curry z dynią i mlekiem kokosowym. Pycha!
Mistrzostwo świata czyli biszkopt na cydrze, bita śmietana kokosowa i maliny /ostatnia fotę zrobiła J.G./

   P.S. Zaliczyłam też sesję, oficjalnie adoptowałam już Kluskę moją tymczaskę i udało mi się namówić pewnego autora, żeby poprowadził warsztaty z moimi osadzonymi. To jakieś śmieszne prawo kosmosu, pozytywy się klonują. :)

Pzdr K.

poniedziałek, 22 września 2014

Przytulone papryki



 


Składniki:
Połówka naturalnego zamordowanego Pana Tofu
Papryka czerwona /u mnie 2 szt./
Czerwona fasola, pół puszki
Pół szklanki ryżu
1 Duża cebula
1 mała cukinia
Garść oliwek
Woda z oliwek /z połowy słoiczka/
Płatki drożdżowe /opcjonalnie/
Przyprawy: mieszanka do Pesto Rosso /u mnie z Pachnącej księgarni przy Wita Stwosza/, himalajska sól różowa, świeżo zmielony pieprz, papryka mielona słodka, czosnek granulowany

Przygotowanie: Tofu kroimy w kosteczkę i przyrumieniamy na złoto dodając szczyptę soli różowej, potem dodajemy cebulę pokrojoną w kostkę smażymy aż zmięknie i zrobi się złota, dodajemy cukinię pokrojoną w półtalarki, pod koniec oliwki pokrojone w pół plasterki i czerwoną fasolę. Smażymy jakiś czas podlewając wodą z oliwek i uważamy aby cukinia za bardzo nie rozmiękła. W czasie smażenia doprawiamy do smaku. Dodajemy ugotowany ryż. W tym samym czasie rozgrzewamy piekarnik do 180 C, myjemy i wydrążamy papryki. Nadziewamy je farszem i posypujemy płatkami drożdżowymi. Zapiekamy ok. 45 min. Voila! /jeśli pieczecie więcej niż 2 papryki zwiększcie temperaturę, lub wydłużcie czas pieczenia/

Smak jest naprawdę fajny, oliwkowy aromat farszu fajnie się komponuje ze słodyczą papryki :)

Do farszu możemy dodać kilka łyżeczek płatków drożdżowych rozpuszczonych w odrobinie wody w której gotował się ryż, ale nie koniecznie.

Ilość na farsz jaką podałam wystarcza do wypełnienia 4 papryk, ja zrobiłam sobie 2 sztuki, a z reszty farszu po zmiksowaniu z czerwoną fasolą, słoneczkiem i rozrobionymi w wodzie po ryżu płatkami drożdżowymi wyszła mi pyszna pasta do chleba.

Smacznego.

niedziela, 7 września 2014

Wegański beszamel i więcej weganizmu.


Zapiekanka pod beszamelem 

Ziemniaki, 
marchewka,
cebula,
uprażony na suchej patelni słonecznik,
posiekana natka pietruszki
2 szklanki mleka sojowego,
2 łyżki margaryny roślinnej/bezmlecznej,
Przyprawy: różowa sól himalajska, pieprz, gałka muszkatołowa, papryka mielona słodka, tymianek     

Przygotowanie: Marchew obieramy i kroimy na niezbyt cienkie plasterki/kawałki, ziemniaki też na nie za cienkie plasterki. Marchew wrzucamy do gara z wodą i gotujemy, po 10 minutach dorzucamy ziemniaki i oba warzywa obgotowujemy tak, żeby widelec dał się wbić ale ich nie rozgotowujemy. Cebulę kroimy w kosteczkę i smażymy do miękkości.
Sos: 2 łyżki margaryny roztapiamy na patelni i dodajemy 2 łyżki przesianej mąki, całość chwilkę zasmażamy, zaczną się robić takie bąbelki (nie przypalamy :P), dolewamy pomału 2 szklanki mleka sojowego, mieszamy pomału tak żeby nie było grudek. Dodajemy szczyptę soli, pieprzu i gałkę muszkatołową. Cały czas mieszamy, jak zgęstnieje i będzie jednolity to zdejmujemy z gazu.
Silikonową formę na tartę, albo jakąś inną smarujemy oszczędnie olejem i wysypujemy podgotowaną marchew i ziemniaki, przekładamy trochę podsmażoną cebulką /odsączoną z oleju, na którym się smażyła/, posypujemy prażonym słonecznikiem, sypiemy paprykę, sól himalajską i  tymianek, mieszamy. Całość polewamy sosem beszamelowym i zapiekamy ok. 20 min. W 180 stopniach, aż góra zrobi się złocista. Po wyjęciu z piekarnika posypujemy resztą uprażonego słonecznika i posypujemy natką. Smacznego! :)

Vegan lifestyle
W moim życiu jest coraz więcej weganizmu, jakiś rok temu zaczęłam ostrożne rozkminy tematu, zabawę przepisami, szukanie kosmetyków cruelty free. W miarę upływu czasu coraz więcej czytałam, trochę oglądałam i moja świadomość niektórych tematów znacznie wzrosła. Gdzieś pod skórą kiełkowała myśl o byciu real Vegan. W miarę ogarniania tematu pomału ograniczałam (rezygnowałam jest tu złym określeniem) jedzenie jajek i mleka. Wypróbowywałam też przepisy na sojtany, sojonezy, pasty, zapiekanki, dipy, pesta i całe mnóstwo innych pyszności. Coraz bardziej jarało mnie robienie sobie tego samodzielnie i odkrywanie wciąż nowych, nowych smaków. Jajek i mleka praktycznie nie kupuję, jogurtów też, śmietanę robię sobie sama, bo krowia mnie odrzuca. Sama nie wiem kiedy moje życie stało się takie wegańskie :). Nie muszę oglądać filmów nt. przemysłu mięsnego, mleczarskiego czy jajczarskiego, żeby wiedzieć, że taki proceder jest zły. Czasem mnie coś zainteresuje, obejrzę, a potem zbieram się jakiś czas plując sobie w brodę, jak mogłam przez dwadzieścia kilka lat się do tego przykładać. 
Kiedyś na początku drogi wege sama postrzegałam weganizm jako coś ortodoksyjnego i wynikało to z nieświadomości pewnych spraw, braku głębszego zainteresowania się problemem wykorzystywania zwierząt. Teraz myślę, czuję i rozumiem, że weganizm jest jakimś wyjściem, jakimś rozwiązaniem problemu, sposobem na ograniczenie masowego cierpienia i wyzysku zwierząt. Nie znam innego, który byłby łatwiejszy do wprowadzenia w swoje życie, rzeźnie i fermy same nie znikną, a zmieniając swój styl życia można to ograniczyć. 
Nie wiem, czy uda mi się być w 100% Vegan, nie wiem, na razie to wygląda tak, że przestałam też kupować sery. Zobaczymy, niczego sobie nie narzucam, wiele rzeczy przychodzi mi naturalnie, bez wysiłkowo inne wymagają więcej ogarniania. Póki co, cały czas jestem na etapie "weganizującego wegetarianizmu". Kiedyś przejmowałam się bardzo, co ludzie powiedzą na moje bycie wege, przerobiłam kilka nie fajnych sytuacji. Dopiero teraz, po kilku latach bycia wegusem pomału zaczyna mi to zwisać, sama nikogo nie indoktrynuję, nie chcę też żeby ktoś to robił w stosunku do mnie. Do cudzych wyborów podchodzę ze spokojem, przy wspólnym jedzeniu, nikomu nie mówię co i jak ma jeść. Każdy jest odpowiedzialny siebie samego i za to jaki świat kreuje wokół siebie. Ja jestem odpowiedzialna przede wszystkim za siebie i swoje wybory i na tym się skupię.
Jedyne futra jakie noszę: (od lewej) Kluska zwana Rysią i Bajka zwana Bajuchą diabliskiem :) sierściuchy śpiące na starym obrusie.
Pzdr.